Odkryłam ostatnio butik vintage – mnóstwo strojów, dodatków, słowem raj dla lubiących modę i zabawę nią. Przesuwając z wolna drewniane wieszaki, na pomoc ruszył mi właściciel sklepu. Bardzo szybko skrócił dystans i oznajmił, że mam przeogromne szczęście, bo właśnie dotarła dostawa 70 sukienek i na pewno znajdę coś dla siebie.
– 36??- rzucił rozmiar, przerzucając naręcza materiału.
– 38…, a nawet 40…. niedawno urodziłam i trochę gdzieniegdzie zostało.
-To trzeba biegać kochanie- to zabrzmiało jak oczywista oczywistość.
Zaczyna pokazywać coraz to inne, coraz krótsze sukienki. Jakby się uparł, że potrzebuję chyba jakieś totalnej metamorfozy, odmiany stylu, odkrycia kobiecości na nowo. I ma rację facet!
– Ta to chyba bluzka?- mówię na widok czegoś, co on nazywa sukienką.
-Kochanie to, plus szpilka, plus szminka, zrobione oko, pończochy- taka wiesz, stylizacja na sucz.
Mnie aż wcięło, no ale czekam na inne propozycje, może mniej odważne. Wyciąga następną zwiewną narzutkę. Tym razem swoje trzy grosze pierwsza dorzucam ja.
-Ale do tego trzeba mieć cycek.
-Żaba, żaba, spójrz tutaj- dotknij tego materiału. Co tu jest? Poduszeczki. Tu cycek jest już wszyty, więc nie masz się czym przejmować.
No mistrz motywacji myślę:)
Pogawędziliśmy jeszcze chwilkę- aż w końcu w ręce wpadła mi sukienka- taka dla mnie. Może nie zaszalałam z kolorami, fasonem, ale sam fakt zakupy sukienki z zamiarem noszenia jest już postępem.
-Biorę bez przymierzania, za chwilę muszę być u makijażystki, z którą umówiłam się na dzienny make-up. Spojrzał na mnie z aprobatą- Trzeba dbać o siebie- i mrugnął oczkiem.
Popędziłam dalej, bo dzień zaplanowany po brzegi i wszędzie biegiem, ale to śmieszne spotkanie z sympatycznym miłośnikiem mody sprawiło, że jeszcze długo się uśmiechałam po wyjściu ze sklepu. Trzeba dbać o siebie.